Menu

W przestrzeni spotkania. Wywiad z Marią Schejbal-Cytawą dla Newsweek Psychologia 1/2024

28 stycznia 2024

Źródło: wywiad dla magazynu "Newsweek Psychologia nr 1/2024. Opublikowano za zgodą redakcji. Foto: archiwum własne Marii Schejbal-Cytawy.

Sztuka może działać terapeutycznie. Wierzę, że nawet jeśli jest się głęboko doświadczonym przez los, to możliwość bycia twórczym i możliwość dzielenia się swoją twórczością z innymi pozwala przezwyciężyć to, co trudne i obezwładniające - mówi Maria Schejbal-Cytawa, współtwórczyni Bielskiego Stowarzyszenia Artystycznego Teatr Grodzki w Bielsku-Białej

Rozmawia: Ewa Rogala

Ewa Rogala: Skończyła pani studia teatrologiczne w Krakowie, a po nich przeniosła się do Bielska-Białej. Był początek lat 90. Czy już wtedy chciała pani pomagać innym i integrować ludzi poprzez teatr?

Maria Schejbal-Cytawa: Kończąc studia nie miałam pojęcia o działaniach artystycznych osób z niepełnosprawnością, o teatrach szkolnych, świetlicowych, o bogactwie inicjatyw twórczych, które dzieją się poza oficjalnym nurtem sztuki. O tych działaniach często mówi się i myśli z wyrozumiałą pobłażliwością, odmawia się im wymiaru twórczości prawdziwej, poważnej, zasługującej na uznanie.

W Bielsku znalazłam się właściwie przez przypadek. Ówczesny dyrektor Teatru Polskiego Marek Gaj zaprosił mnie do współpracy przy promocji widowisk. Pierwszą akcję, przed premierą „W małym dworku” Witkacego, zorganizowaliśmy, angażując do wspólnej zabawy kilku uczniów technikum. Ulicami Bielska przejechał powóz, z którego pozdrawiały przechodniów teatralne postacie w kostiumach z dawnej epoki. Tamten happening zapoczątkował moją teatralną drogę – z teatru-instytucji do ośrodka resocjalizacyjnego dla nieletnich uzależnionych i dalej – do różnych środowisk teatru niezawodowego. Wtedy po raz pierwszy doświadczyłam radości twórczego działania w grupie amatorów, bez zobowiązań profesjonalnego warsztatu, za to z prawdziwą pasją i wysiłkiem, by uzyskać jak najlepszy efekt artystyczny.

Czy wtedy narodziło się Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki?

Stowarzyszenie założył nasz kolega, aktor, lalkarz, Jan Chmiel wraz z muzykiem Tomaszem Zielińskim. Jan od bardzo dawna prowadził zajęcia właśnie z osobami z niepełnosprawnością, głównie intelektualną, ale także z seniorami i młodzieżą. Robił to w porozumieniu z różnymi placówkami powołanymi do opieki nad tymi grupami. W 1999 roku przyszło mu do głowy, że może to jest właściwy czas, aby rozpocząć działalność własnej organizacji i ja się do tych działań przyłączyłam. Wtedy właśnie trzeci sektor w Polsce dynamicznie się rozwijał.

Wyobrażam sobie, że początek waszych działań nie był wcale łatwy…

Na początku to była ciągła walka o to, żeby się nie poddać, by przetrwać. Mamy taką naszą ulubioną opowieść (prawdziwą), jak staraliśmy się o dotacje w urzędzie miasta i dostaliśmy… 500 złotych na rok. Potem, na szczęście, wszystko się zmieniło. Przede wszystkim dzięki funduszom unijnym. Nasz pierwszy duży projekt realizowaliśmy z organizacją partnerską z Wielkiej Brytanii, to było zupełnie nowe otwarcie, które pozwoliło nam zatrudnić parę osób na dwa lata. Wtedy zaczęło się wszystko układać.

Dziś Bielskie Stowarzyszenie Artystyczne Teatr Grodzki to rozpoznawalna organizacja, jedna z największych na Śląsku, znana w całej Polsce. Ale zaczynaliście na małą skalę, od lokalnych działań. Czy od początku wiedziała pani, za jak duże zadanie się bierze?

Zaczynaliśmy od prowadzenia warsztatów teatralnych dla różnych osób potrzebujących wsparcia. Myślę, że to jedna z ważnych cech wyróżniających Teatr Grodzki – brak „specjalizacji”. Nie chcieliśmy skupiać się wyłącznie na pracy z osobami z niepełnosprawnością intelektualną, czy ruchową, czy z autyzmem. Pomysł był taki, żeby próbować docierać do ludzi, którzy z różnych względów są w gorszym położeniu. Na początku zajmowaliśmy się wyłącznie projektami artystycznymi, prowadzeniem zajęć twórczych, w dużej mierze dla młodzieży, ale też dla seniorów, dla dzieci. Z biegiem lat zrobiła się z tego małego stowarzyszenia potężna organizacja. A nasi podopieczni przychodzili z wieloma różnymi potrzebami, nie tylko z zainteresowaniem twórczością teatralną. Potrzeba tworzenia jest oczywiście niezwykle silna w każdym człowieku, ale jest też potrzeba pracy, jest chęć zdobywania wykształcenia, kwalifikacji i tak dalej. No i w tej chwili tymi rozmaitymi, nieartystycznymi potrzebami  stowarzyszenie przede wszystkim się zajmuje, pod kierunkiem naszej prezeski Magdy Wojtczak, która jest ekonomistką.

Kim są osoby, które korzystają z działalności stowarzyszenia? W jaki sposób nawiązujecie kontakt?

Dwie najważniejsze  grupy, którymi się zajmujemy, to osoby z niepełnosprawnością i osoby bezrobotne. Wynika to z potrzeb, ale też z tego, że są środki i programy związane z przeciwdziałaniem bezrobociu. Jest cała sieć Centrów Integracji Społecznej (tzw. CIS-ów), jeden z nich my także prowadzimy. Od początku budowaliśmy swoją obecność głównie w Bielsku, ale też w regionie, w powiecie, w województwie. Teraz ludzie po prostu nas znają, część przekazuje dalej informacje o tym, że działamy. Ale też docieramy do różnych placówek sami. Także dzięki projektom europejskim.

Spektakl „Trojanki” to efekt prac w ramach takiego właśnie europejskiego projektu. Obejrzałam go i przyznaję, że bardzo mnie poruszył.

Tak, to jest jeden z naszych projektów europejskich, realizowany w ramach programu Kreatywna Europa. Projekt „D.I.V.A – różnorodność, integracja i dostępność w sztuce” wymyślili i koordynują Grecy, oprócz nas są w nim jeszcze Portugalczycy. W roli aktorów występują tu między innymi osoby z rożnego rodzaju niepełnosprawnościami. Chodzi o to, by w jak największym stopniu umożliwić im dostęp do sztuki, ułatwić udział w artystycznych działaniach, takich jak teatr. Grecy są wyjątkowi pod tym względem – oni pracują przede wszystkim z osobami z niepełnosprawnością intelektualną i pomagają im zaistnieć w różnych produkcjach, także profesjonalnych. My poruszamy się w obrębie teatru amatorskiego, który jest raczej niszową działalnością. Ale ja widzę w niej wielką siłę. Teatry szkolne, teatry seniorów, teatry w więzieniach, teatry w DPS-ach - to jest osobny świat. Tam zdarzają się czasem naprawdę niezwykłe artystyczne rzeczy.

Jednak projekt „Trojanki” i spektakl, który powstał w oparciu o dramat Eurypidesa, wygląda bardzo profesjonalnie. To dużo więcej niż „zabawa w teatr”.

Takie założenie przyjęli Grecy – chodziło o to, by stworzyć osobom uczestniczącym w projekcie możliwość zaistnienia w szerszym wymiarze. Wspólnie uzgodniliśmy scenariusz, podzieliliśmy się zadaniami, następnie oddzielnie nagraliśmy fragmenty, które złożyły się na realizację widowiska. Trzeciego grudnia, równocześnie w Bielsku-Białej, Atenach i Lizbonie, odbyła się premiera filmowa „Trojanek”.  

Reakcje po premierze były dobre. Jednak martwi mnie trochę to, że spektakl może być odbierany jako epatowanie złem. Są w nim nagromadzone sceny agresywne, nawet drastyczne. Oczywiście, wynika to z tragedii Eurypidesa i historii opowiadanych przez jego bohaterki – kobiety, którym odebrano wszystko. Być może przydałoby się w tej sztuce jakieś światełko, coś, co rozjaśniłoby tę straszliwą rzeczywistość. Tak, by widz nie tracił nadziei, by widział coś poza mrokiem i rozpaczą.

Będziecie jeszcze pracować nad tym spektaklem, więc może uda się wprowadzić jakieś zmiany do scenariusza?

Teraz przed nami jeszcze trudniejsze zadanie – mamy przygotować widowisko, które będzie grane na żywo. W Polsce, w Portugalii i w Grecji. Już teraz zaczynamy przygotowania do podróży i do występów. W lecie zaplanowana jest premiera w Polsce, potem będziemy grać w Lizbonie i w Atenach. W każdym z tych miejsc będą odbywać się próby, a potem występy z udziałem lokalnej publiczności. Spektakle mają być tłumaczone na język migowy, będzie też audio deskrypcja.

Chcemy też zrealizować polskie „Trojanki” jako spektakl, który mógłby być grany bez udziału partnerów, by ten projekt żył dalej. Przygotowując polską wersję spektaklu spróbujemy złagodzić trochę tę przerażającą wizję końca wszystkiego. Może uda nam się pokazać coś jeszcze poza cierpieniem i brakiem nadziei?

Indie Music Concert Flyer

Żyjemy w czasach strasznych wydarzeń. To, co pokazaliście w „Trojankach” aż tak bardzo nie odbiega od obrazów wojny, które pokazują nam media.  

To prawda. Ale chcemy jednak dać publiczności nadzieję. W moim przekonaniu teatr powinien mimo wszystko przynosić jakieś jasne, optymistyczne przesłanie, choć pewnie nie wszyscy się z tym zgodzą.

Po co w ogóle jest teatr? Dlaczego jest tak potrzebny?

Moja wiara w siłę teatru wynika z osobistego doświadczenia. W czasie studiów zetknęłam się z twórczością wielkiego człowieka teatru i mistrza sztuki lalkarskiej, z Teatrem Chleba i Lalki Petera Schumanna. To było przeżycie transformacyjne, przemieniające. Wierzę, że nawet jeśli jest się chorym, uzależnionym, głęboko doświadczonym przez los, to możliwość bycia twórczym i możliwość dzielenia się swoją twórczością z innymi pozwala przezwyciężyć to, co trudne, obezwładniające, opresyjne. A poza tym teatr jest zupełnie wyjątkową przestrzenią SPOTKANIA.

Pani wywodzi się ze środowiska lalkarskiego i opracowała własną metodę pracy – z dość nietypowymi lalkami.

To lalki z papieru, które uczestnicy robią sami. Cieszy mnie, że udaje mi się ich do tego przekonać. To moja największa radość, która zaczęła się już lata temu… Kiedy pracowałam w ośrodku dla nieletnich uzależnionych, jeden z naszych spektakli postanowiliśmy poświęcić twórczości Van Gogha. Moja grupa była dość trudna, to byli młodzi ludzie, niektórzy z przestępczą przeszłością. W większości chłopcy, kilka dziewczyn. Pomyślałam, że jeśli im zaproponuję, żeby robili i animowali kwiaty z papieru, bo Van Gogh malował kwiaty, to może się to okazać wielkim nieporozumieniem. Ale jakoś się udało, a ja zyskałam poczucie, że prosta manualna praca może przynieść szybki efekt i dać uczestnikom poczucie spełnienia.

Od tego czasu zaprasza pani swoje grupy do robienia papierowych lalek. Co dzieje się podczas takich spotkań?

Moje wieloletnie doświadczenie jest takie, że proste lalki z papieru, zrobione przez nas samych, stają się jakąś ważną reprezentacją tego, o czym myślimy, czego byśmy chcieli, czego nam brakuje. Taka własnoręcznie wykonana postać staje się trochę nami. Lalką można wyrazić rzeczy, które często w teatrze, tak zwanym teatrze żywego planu, gdzie gra aktor, nie mają prawa się zdarzyć.  Na przykład, lalka może fruwać, można jej urwać głowę czy rękę, które potem wrócą na swoje miejsce… Uczestnicy często bardzo emocjonalnie podchodzą do tego, co dzieje się z ich lalką na scenie i co się dzieje z historią, którą opowiadają dzięki niej.

Swoim doświadczeniem dzieli się pani z innymi, prowadząc różnego rodzaju warsztaty, szkolenia.

To jest bardzo ważny obszar działalności Teatru Grodzkiego, swoista wizytówka naszego stowarzyszenia. Od początku założyliśmy, że będziemy dzielić się tym wszystkim, czego sami się nauczymy. A uczymy się cały czas. Jestem często zapraszana do prowadzenia zajęć i warsztatów, i w Polsce, i za granicą. W tej chwili są to właściwie wyłącznie robocze spotkania poświęcone teatrowi lalek i jego wykorzystaniu w terapii, edukacji, wychowaniu. Największą radością są dla mnie sygnały, że ktoś, gdzieś, po naszym wspólnym doświadczeniu teatralnym, sam zaczyna tworzyć papierowe lalki ze swoją grupą i opowiadać z ich pomocą osobiste, ważne historie. W Łodzi, Wilnie, na Węgrzech, w Turcji czy w Żywcu i Goraju. I oczywiście także w Bielsku-Białej.


Maria Schejbal-Cytawa

współtwórczyni Bielskiego Stowarzyszenia Artystycznego Teatr Grodzki w Bielsku-Białej, wspierającego osoby z różnego rodzaju dysfunkcjami. Ze swoimi rozwiązaniami dociera do środowisk hermetycznych, mocno wyizolowanych ze społeczeństwa, między innymi do osób niedosłyszących czy żyjących z problemem uzależnienia.

Maria była gościnią 4 odcinka naszego podcastu #pozanurtem.

Posłuchajcie koniecznie, co łączy lalkarstwo z wspieraniem osób z niepełnosprawnością i byciem dobrym człowiekiem.